Po wykładzie doktora Marka Ciesielczyka na temat agentury SB w Stanach Zjednoczonych

Jerzy Filipkowski

Kolejni kapusie zdemaskowani, ale...

Edward Moskal, Robert “Bob” Lewandowski, Józef Migała, Piotr Mroczyk, Adam Grzegorzewski - to niektórzy z wymienionych przez doktora Marka Ciesielczyka agentów (lub informatorów) PRL-owskiej Służby Bezpieczeństwa w środowisku Polonii Amerykańskiej.

Niedzielnej prelekcji tarnowskiego historyka towarzyszyły niemałe emocje, zaś spotkanie - początkowo zaplanowane w siedzibie Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej przy 6005 W. Irving Park Road - zostało przeniesione na południową stronę Chicago, do kościoła świętego Pankracego.

Jak poinformował prelegent - właściciel budynku SWAP otrzymał na kilka dni przed spotkaniem poważne pogróżki, wskutek czego wycofał się z organizacji całej imprezy. Choć wszystko zostało zaklepane tydzień wcześniej. W ostatniej chwili organizatorzy znaleźli gościnę w podziemnej, acz przestronnej sali ko ścioła świętego Pankracego.

- Parę dni wczesniej siedziałem przy kolacji z Józefem Broniszewskim (jeszcze kilka lat temu kandydatem na posła z ramienia PiS) i tenże stwierdził, że... spotkanie w SWAP się nie odbędzie. Spytałem, skąd ma takie informacje, więc pan Broniszewski pośpiesznie zmienił temat, twierdząc, że on tylko żartuje. Ale całe zajście dało mi do myślenia - tłumaczył doktor Ciesielczyk. Tak więc słuchacze musieli udać się aż na południe miasta.

Przypomnijmy, że poprzednia wizyta Ciesielczyka miała miejsce w lutym. Wówczas ujawnił dossier dwóch agentów - doktora Wojciecha Wierzewskiego (zmarłego kilka miesięcy wcześniej, wieloletniego redaktora “Zgody” oraz gospodarza programu radiowego), a także Wacława Sikory, który od wielu lat już nie mieszka w Chicago.

Tym razem prelegent przedstawił znacznie więcej nazwisk. Wyjaśnił, rzecz jasna, na jakie trudności formalne napotyka w swej działalności. Akta są chaotyczne, a te najbardziej interesujące dokumenty są ciągle utajnione. Spora część archiwów została przed laty spalona albo po dziś dzień znajduje się w Moskwie. 

Wyjaśnił też, że nie wszyscy wymienieni przez niego byli zarejestrowanymi współpracownikami SB (bądź - wcześniej -UB) z różnych względów. Tak było w przypadku panów Józefa Migały i Boba Lewandowskiego, wobec których najlepiej pasowałoby ukute w latach 60. przez KGB określenie “agentów wpływu” - osób formalnie niezarejestrowanych jako współpracownicy wywiadu, lecz bardzo wydajnych i oddających niezwykle cenne usługi.

Lata 50. i 60.

Starsi Polonusi doskanale wiedzą, że solą w oku komunistycznych władz PRL była działalność wielu osób, szczególnie zaś pana Kazimierza żukomskiego, pana Karola Rozmarka - przed laty prezesa Związku Narodowego Polskiego oraz Kongresu Polonii Amerykańskiej, a także kongresmana Romana Pucińskiego. Przypomnijmy, że sam Kongres powołany został do życia w roku 1944, zaś głównym celem jego działalności była działalność na rzecz niepodległości Polski, uwolnienia kraju spod komunistycznego jarzma. Nic dziwnego, że służby specjalne szukały różnych sposobów by zdobywać wpływy oraz informatorów w tej organizacji. Natrafili na ludzi podatnych na współpracę - właśnie Migałę i Lewandowskiego, wówczas młodych prezenterów radiowych. Pracownicy konsulatu PRL (wśród których znajdowali się rezydenci UB, a później SB) wyczuli ich przychylność do komunistycznych władz i starali się zwerbować ich do współpracy.

Było to o tyle łatwe, że obaj nie kryli swych prokomunistycznych sympatii i szczerze informowali o swych spostrzeżeniach. Z odnalezionych raportów dotyczących Migały, wynikało, że otrzymał od swych SB-ckich protektorów “złoty interes” w postaci biura podróży, zajmującego się m.in. dystrybucją biletów lotniczych (oraz morskich) do PRL. Sam Migała miał - jeszcze w latach 50. - możliwość swobodnego podróżowania do Polski, a w Warszawie sam zgłaszał się do SB-ckich mocodawców. “Takiej kampanii, jaką zrobiłem przeciw Mikołajczykowi, nikt by wam nie zrobił za milion dolarów” - twierdził w rozmowach z nimi.

Przypomnijmy, że Stanisław Mikołajczyk - działacz PSL i premier - zmuszony został do ucieczki z Polski w roku 1947. “Mam radio w Chicago, a wiecie panowie, co to oznacza. Jeśli ktoś będzie chciał ze mną zacząć, to musi przegrać” - przechwalał się w rozmowie z SB-kami. Jednocześnie uważał żukomskiego i Rozmarka za agentów FBI, argumentując, że ich niechęć do PRL-u jest tak zajadła, że nie widzi innej możliwości.

Ciekawe, że na przełomie lat 50. i 60., trzy lata po nawiązaniu współpracy z Migałą, agenci SB zrezygnowali z formalnego zwerbowania jako zarejestrowanego informatora. - Bynajmniej nie dlatego, że współpraca z nim urwała się z różnych powodów. Po prostu był tak chętnym, dyspozycyjnym i zaangażowanym informatorem, że uznano, że nie ma sensu formalizować tej współpracy - tłumaczył Ciesielczyk. - Wiązałoby się to tylko z uniedogodnieniami - w przypadku odkrycia działalności agenturalnej ryzykowałby więzienie, może deportację, ponadto mogłoby to narazić  na kłopoty rezydentów Służby Bezpieczeństwa w konsulacie czy ambasadzie, którzy mogliby zostać odesłni do Polski jako “persona non grata”.

Podobnie rzecz miała się z Bobem Lewandowskim - on także nigdy nie został formalnie zarejestrowany jako “TW” , jednak przez dziesiątki lat działalnością swą oddawał cenne usługi komunistycznej władzy. Wracając do postaci inwiglowanych działaczy - panów Pucińskiego i żukomskiego - z przezroczy prezentowanych przez Ciesielczyka wynikało, że tak naprawdę SB miała znikome informacje na ich temat.

Na przykład  Puciński został przez autorów raportów odmłodzony o kilkanaście lat. Swiadczyło to - zdaniem prelegenta - między innymi o niezbyt wyskom poziomie intelektualnym rezydentów peerelowskiego wywiadu we wczesnych latach powojennych. Ale w latach 70. i 80. sprawa przedstawiała się już inaczej. Innym współpracowmnikiem SB, zarazem dziennikarzem prowadzącym audycję na stacji należącej do Migały był Adam Grzegorzewski

Infiltracja środowiska kombatanckiego

Kolejną grupą, którą służby specjalne PRL starały się zwalczać nie przebierając w środkach były koła kombatantów. I tutaj SB miała swą wtyczkę, był nią Zygmunt Podbielski, tajny współpracownik nazwany kryptonimem “Fen”. Pan Podbielski prowadził w Chicago prywatną firmę, jednocześnie był działaczem Koła Zołnierzy Armii Krajowej. Nie trzeba dodawać, że w emigracji powojennej większość stanowili żołnierze formacji walczących na Zachodzie, którzy nigdy nie pogodzili się z peerelowską rzeczywisctością.

Jak poinformował Ciesielczyk, jedną z osób, na które Podbielski donosił, był pan Stanisław Jarosz, do dzisiaj działający w Stowazyszeniu Weteranów Armii Polskiej. Kolejnym wymienionym przez prelegenta funkcjonariuszem SB był Jerzy Srebrny (urodzony w roku 1951) i mieszkający w Chicago przy ulicy George.

Ciesielczyk nie przedstawił co prawda dowodów jego agenturalnej działalności wśród Polonii chicagowskiej, ale zaprezentował  niezbite dowody, że przed przyjazdem do USA był oficerem pracującym w katowickiej “bezpiece”.

Kapusie z RWE

Na liście Ciesielczyka pojawili się kolejni dziennikarze, tym razem związani z Radiem Wolna Europa. Pierwszy z nich to Piotr Mroczyk (TW ps. 69), przed przyjazdem do Stanów (w roku 1983), działacz Solidarności, internowany w stanie wojennym. Podczas pobytu w USA Mroczyk działał miedzy innymi w “Głosie Ameryki”, a w roku 1989 został dyrektorem Radia Wolna Europa. Jego działalność była - co udokumentował Ciesielczyk - szczególnie groźna i szkodliwa, gdyż jego donosy spowodowały aresztowania osób powracających z USA do kraju.

Tarnowski histryk wspomniał też o niedawnej rozmowie, jaką odbył z jednym ze znajomych Mroczyka. Twierdził on, że “Mroczyk nie mógł być agentem, bo przecież jego ojciec był - w czasie wojny - pilotem RAF-u”. To akurat fakt, tyle, że Czesław Mroczyk, ojciec Piotra, pomimo niewątpliwie chlubnej przeszłości w latach wojny, sam w latach 50. podjął współpracę z SB. Kolejnym wymienionym przez Ciesielczyka agentem był Roman Zelazny, także dziennikarz RWE. Wracając do Piotra Mroczyka - zmarł 19 grudnia 2007 roku, kilka dni przed śmiercią otrzymał z rąk prezydenta Kaczyńskiego Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.

Moskal nie zmienił życzliwego stosunku do PRL

Inne dokumenty poświęcone były Edwardowi Moskalowi, znanemu ogólnie wieloletniemu przesowi ZNP i KPA. Przypomnijmy, że został on prezesem obu tych instytucji w roku 1988, krótko przed przemianami ustrojowymi w Polsce. Bardzo szybko, bo już w styczniu 1989 roku, w rozmowie z rezydentami SB z konsulatu potwierdził gotowość współpracy z rozpadającym się reżymem.

 “Moskal nie zmienił życzliwego stosunku do nas - raportowali rezydenci SB z konsulatu przy Lake Shore Drive.  Prezes Moskal stanowczo zapowiedział przedstawicielom służb specjalnych, że nie dopuści, by w kontrolowanych przezeń mediach (chodzi o Dziennik Związkowy i rozgłośnię radiową WPNA) przedostały się do wiadomości informacje o planowanej na 5 lutego demonstracji pod konsulatem. Przekazany do Warszawy szyfrogram nosił numer 1801807 i opatrzony był datą 4 lutego 1989.

Przypomnijmy, że w tych samych dniach rozpoczynały się w Warszawie obrady okrągłego stołu. Aczkolwiek - jak wspominają działacze pamiętający tamte czasy, pewne przecieki w rzeczonych mediach jednak się pojawiły. Inny dokument - już mniej istotny - powiadamiał o wysyłce medykamentów ufundowanych przez Fundację Charytatywną KPA. Pod tymi dokumentami została podana lista osób, które raporty z chicagowskiego konsulatu otrzymywały.

Obok prezentujemy kopię dokumentu, zawierającą listę osób będących adresatami tych raportów. Figurujący na niej towarzysz Kwaśniewski to oczywiście późniejszy prezydent Polski. Natomiast towarzysz Olechowski to Tadeusz Olechowski - minister spraw zagranicznych w rządze Mieczysława Rakowskiego (nie mylić z Andrzejem Olechowskim, obecnym działaczem Stronnictwa Demokratycznego).

***

Doktor  Ciesielczyk planuje kolejne wizyty w Chicago i Nowym Jorku. Już zimą zapowiada nastepną. Liczy, że uda mu się dotrzeć do jeszcze większej liczby dokumentów, że kolejne akta zostaną odtajnione. Myślę, że emocje, jakie wywołała jego wizyta świadczą dobitnie, jak potrzebna jest lustracja. Ważne też, że wywołała dyskusję w różnych polonijnych mediach. Choć karygodne byłoby, gdyby dyskusja ta zamieniła się w zwyczajną pyskówkę. Niemniej z niecierpliwością czekam na kolejne materiały dotyczące polonijnych agentów. Mam też nadzieję, że będą zawierały te dotyczące wyjątkowo  szkodliwego agenta “Włodkowica”.

Jerzy Filipkowski